dworze i począł się zachowywać jak Indjanin; wył z radości, śmiał się, gonił kolegów, przeskakiwał przez parkan, ryzykując życie i kości, koziołkował, chodził na głowie — słowem, dokonywał wszelkich bohaterskich czynów, jakie mu tylko wpadły do głowy, a podczas tego zerkał co chwila nieznacznie na Becky, by się przekonać, czy ona to wszystko widzi. Ona jednak zdawała się o niczem nie wiedzieć; wcale na niego nie patrzała. Czy to możliwe, żeby nie spostrzegła, że on tu jest? Począł wyprawiać swoje sztuczki zupełnie blisko niej; obiegł ją wkoło z wojennem wyciem, zerwał jednem u chłopcu czapkę, śmignął ją na dach szkoły, wpadł w gromadę chłopców, roztrącając ich na wszystkie strony i przewracając na ziemię i runął przytem jak długi tuż przed nosem Becky, omal jej nie wywracając — wtedy ona odwróciła się, zadarła pogardliwie nos dogóry i powiedziała:
— Fi! Niektórym się zdaje, że są strasznie interesujący i wiecznie się stawiają!
Policzki Tomka zapłonęły. Powstał z ziemi i wyniósł się chyłkiem, złamany.
Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/136
Ta strona została przepisana.