Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/138

Ta strona została przepisana.

Wypędzono go w szeroki zimny świat, więc musi się poddać. Ale im przebacza. Szlochanie stało się jeszcze żałośniejsze i jeszcze obfitsze.
Właśnie w tym stanie duszy natknął się na swego serdecznego przyjaciela Joego Harpera. Spojrzenie jego było jakieś surowe, twarde, najoczywiściej ważył w duszy jakiś doniosły, ciemny zamysł. Widocznem było, że tu się spotkały „dwie dusze o jednej myśli“. Ocierając łzy rękawem, począł Tomek głosem, przerywanym łkaniem, opowiadać o swojem postanowieniu: wypędzony przez złe obchodzenie się z nim i brak miłości u najbliższych, pójdzie w świat, by nigdy już nie wrócić. Kończąc, wyraził nadzieję, że Joego nie zapomni.
Ale okazało się, że o to samo właśnie chciał Joe prosić Tomka i że nosił się z takim samym zamiarem. Matka zbiła go za to, że rzekomo wypił śmietanę, której nie tknął i o której istnieniu nie miał wcale pojęcia. Jest jasnem, że się jej uprzykrzył i że ona chce się go pozbyć. Wobec takich jej uczuć nic mu innego nie pozostaje jak ulec. Spodziewa się, że to jej będzie na rękę i pewnie wcale nie pożałuje, iż wygnała swego biednego syna w bezlitosny świat na cierpienia i śmierć.
Idąc razem i rozmyślając nad swoją niedolą, zawarli nowe przymierze, że będą stać przy sobie niezłomnie jak bracia i nigdy się nie rozłączą, dopóki śmierć ich od męki nie wyzwoli. Następnie poczęli snuć plany.
Joe był za tem, by zostali pustelnikami, karmiącymi się korą drzew, gdzieś daleko, w nieznanej