Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/140

Ta strona została przepisana.

napomnienia, by „trzymał język za zębami i czekał“.
Około północy przybył Tomek z gotowaną szynką i kilku drobiazgami i zatrzymał się w gęstych zaroślach nad urwiskiem nadbrzeżnem, skąd widać było dokładnie punkt zborny. Gwiazdy świeciły i panowała cisza. Potężna rzeka leżała u jego stóp nieruchoma, jak morze. Nasłuchiwał chwilkę, ale żaden głos nie mącił ciszy. Potem wydał cichy ale wyraźny gwizd. Odpowiedziano mu zdołu. Gwizdnął jeszcze dwa razy i znowu otrzymał odpowiedź. Następnie stłumiony głos zapytał:
— Kto idzie?
— Tomasz Sawyer, Czarny Mściciel Hiszpańskich Wód. Wymieńcie swoje nazwiska!
— Huck Finn, Czerwonoręki, i Joe Harper, Postrach Mórz.
Tomek zaczerpnął te tytuły z ulubionej swej lektury.
— Dobrze. Hasło!
Dwa chrapliwe szepty wyrzuciły zgodnie w milczącą zadumę nocy jedno przerażające słowo:

— KREW!

Tomek zepchnął szynkę po urwisku nadół a potem sam się po niem stoczył, rozdzierając sobie przytem skórę i ubranie. Była tam wprawdzie wygodna ścieżka wzdłuż samego brzegu aż pod urwisko, ale brakowało jej koniecznych zalet niedostępności i niebezpieczeństwa, które pirat przedewszystkiem ceni.
Postrach Mórz przywlókł z niemałym trudem cały połeć słoniny, uginając się pod jego ciężarem.