Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/143

Ta strona została przepisana.

nej sobie zguby z twardym uśmiechem na ustach. Dla jego wyobraźni było to drobnostką sprawić, aby wyspa Jacksona usunęła się zupełnie z widnokręgu, aby jej z miasta nie było widać; mógł więc naprawdę posłać miastu „ostatnie spojrzenie“ z sercem złamanem, ale i zadowolonem. Reszta piratów posyłała również ostatnie spojrzenia, i tak się wpatrzyli w miasto, że niewiele brakowało, a prąd byłby ich poniósł poza wyspę. Na czas jednak jeszcze odkryli nieberpieczeństwo i zakrzątnęli się, by je odwrócić. Około drugiej tratwa wjechała na ławicę mniej więcej dwieście kroków ponad przylądkiem wyspy, i chłopcy brodzili po wodzie w jedną i drugą stronę, przenosząc swój ładunek na ląd. Do ekwipunku tratwy należał stary żagiel; rozpięli go w kształcie namiotu w ukrytem miejscu w zaroślach, by osłonić zapasy. Sami jednak postanowili sypiać pod golem niebem — zwłaszcza że była pogoda — jak przystało na ludzi, wyjętych z pod prawa.
Jakie trzydzieści czy czterdzieści kroków wgłąb lasu, gdzie panował odwieczny, nieprzenikniony mrok, rozpalili pod ogromną kłodą ogień, usmażyli w kociołku słoniny na kolację i zjedli połowę przyniesionych zapasów kukurydzy. Taka uczta bez żadnych krępujących więzów, w dziewiczym lesie niezbadanej i niezamieszkałej wyspy, zdala od ludzkich siedzib, wydawała się im czemś nad podziw wspaniałem. Postanowili więc, że nigdy już nie wrócą w pęta cywilizacji.
Buchające płomienie oświetlały ich twarze i rzucały czerwone blaski na kolumnadę drzew ich