Zielona gąsieniczka przypełzła po okrytym rosą listku, podnosząc się co chwila w dwóch trzecich dogóry, „węsząc“ najpierw na wszystkie strony, a potem dopiero posuwając się znowu naprzód — „brała miarę“ jak mówił Tomek. A gdy zbliżyła się do niego, z własnej chęci, siedział cichutko jak mysz, a nadzieje jego to się podnosiły, to opadały, w miarę jak stworzonko to posuwało się ku niemu, to znów zdawało się skłaniać do pójścia w inną stronę. Kiedy wreszcie po dłuższym kłopotliwym namyśle z odwłokiem wygiętym ku górze przelazła na jego nogę i rozpoczęła podróż po nim, był szczęśliwy, bo to oznaczało, że dostanie nowe ubranie — niewątpliwie cudowny mundur pirata. Niewiadomo właściwie, skąd zjawiła się istna procesja mrówek, które szły do pracy. Jedna wlokła mężnie nieżywego pająka pięć razy większego od siebie i ciągnęła go prosto wgórę na pień. Bronzowo nakrapiana biedronka wdrapywała się na zawrotne wyżyny źdźbła trawy; Tomek pochylił się tuż nad nią i szepnął jej:
Biedronko, biedronko, leć prosto do domu,
Tam pożar — a dzieci dojrzeć niema komu!
I rzeczywiście: rozpięła skrzydełka i poleciała, by to na własne zobaczyć — co chłopca zupełnie, nie zdziwiło, bo wiedział oddawna, że owad ten jest strasznie łatwowierny na punkcie pożarów, i nie raz, nie dwa, spłatał już temu naiwnemu biedactwu figla. Następnie przyszedł żuk, mozolnie tocząc swą kulkę, a Tomek dotknął go, by widzieć jak ściągnął nóżki do siebie i udawał nieboszczyka,.