nieznacznie tylko zbrukała jego honor. Narazić bunt został stłumiony.
Gdy noc zapadła, Huckowi poczęły się kleić oczy i po chwili już chrapał. Joe poszedł w jego ślady. Tomek, wsparty na łokciach, leżał jakiś czas bez ruchu, bacznie śledząc kolegów. Wreszcie po ruszył się, i począł się czołgać na kolanach, szukając czegoś w trawie przy słabym blasku ogniska. Zbierał większe kawałki walcowato wygiętej, cienkiej, białej kory sykomorowej, następnie gruntownie je obejrzał i wreszcie wybrał dwa, które mu się wydawały najodpowiedniejsze. Uklęknął potem przy ogniu i z mozołem gryzmolił coś na jednym i drugim swoją „lubryką“; jeden zwinął i wsunął do kieszeni, drugi włożył do kapelusza Joego, odsuwając go nieco od właściciela. Nadto wrzucił do kapelusza kilka uczniowskich skarbów nieocenionej wartości, jak naprzykład: kawałek kredy, piłką gumową, trzy haczyki do wędki i jedną kulkę szlaną z rodzaju tych, które uchodzą za „prawie kryształowe“. Potem ostrożnie, na palcach, ruszył w drogę, przemykając się od drzewa do drzewa, aż dopiero gdy był pewien, że już go nie mogą usłyszeć, puścił się galopem prosto ku ławicy piaskowej.
Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/158
Ta strona została przepisana.