Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/160

Ta strona została przepisana.

wlazł w wodę i po trzech, czterech poruszeniach dopłynął do łódki, należącej do statku i uwiązanej u jego rufy. Położył się w niej i czekał z bijącem sercem. Naraz zadźwięczał rozbity dzwon i odezwał się głos, dający rozkaz ruszenia. W dwie minuty później woda, wzburzona obrotem kół, podniosła wgórę dziób łodzi i jazda się rozpoczęła. Tomek był szczęśliwy, że mu się tak udało, bo wiedział, że to jest ostatni kurs statku przed nocą. Po upływie bardzo długiego kwadransa koła przestały się obracać; Tomek ześlizgnął się w wodę i popłynął do brzegu. Wylądował kilkadziesiąt łokci poniżej, z obawy, aby się nie natknąć na kogoś ze znajomych. Przebiegał puste uliczki i znalazł się wkrótce opodal tylnego parkanu podwórza ciotki. Przełazi przez niego, znalazł się pod domem i zajrzał w okno pokoju, w którym paliło się światło. Siedzieli tam w zbitej gromadce, zajęci rozmową: ciotka Polly, Sid, Mary i matka Joego. Byli opodal łóżka, które dzieliło ich od drzwi.
Tomek zakradł się pod drzwi i cichutko nacisnął klamkę; potem pchnął drzwi, które skrzypnęły; pchał ostrożnie dalej, drżąc ze strachu za każdem skrzypnięciem; wreszcie uznał, że już zdoła się na kolanach przecisnąć, wetknął więc głowę w szparę i zaczął ostrożnie, bardzo ostrożnie...
— Dlaczego ta świeca tak drga? — powiedziała ciotka. Tomek się śpieszył. — Czyźby drzwi się otworzyły? Ależ tak, otwarte! Same dziwne znaki dzisiaj! Idź, Sid, i zamknij!
Tomek zniknął pod łóżkiem w samą porę. Leżał chwilę, by uspokoić oddech, potem przyczoł-