Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/162

Ta strona została przepisana.

dzić, bardzo ciężko! Niedawniej jak tej soboty puścił naumyślnie racę tak, że mi wystrzeliła przed samym nosem, za co tak ode mnie oberwał, że się aż przewrócił. Nie przeczuwałam wtenczas, jak rychło... och, gdyby to mogło się jeszcze raz wrócić, przycisnęłabym go do serca i wycałowała za to!
— Tak, tak, pani kochana, ja to bardzo dobrze rozumiem, bardzo dobrze. Niedawniej jak onegdaj w południe dał kotu łyżkę „mordercy cierpień“ i myślałam, że zwierzę rozniesie dom cały. I — Boże, przebacz mi! — wytłukłam naparstkiem tę biedną głowinę mego chłopaka, nieszczęsnego, zmarłego chłopaka! Ale teraz już jest wolny od wszelkich cierpień! I pomyśleć, że ostatnie słowa, jakie z ust jego słyszałam, były wyrzutem...
Ale to wspomnienie dopełniło miary boleści nieszczęśliwej kobiety i zupełnie ją złamało. Tomek sam szlochał — raczej z litości nad sobą, niżeli z jakiegoś innego powodu. Słyszał, jak płakała Mary i jak od czasu do czasu dorzucała jakąś pochwałę dla niego. Opinja jego o sobie samym znacznie wzrosła. Ale i boleść ciotki ogromnie go wzruszyła, tak że najchętniej byłby wyskoczył z pod łóżka, aby smutek jej zamienić w bezgraniczną radość tem bardziej, że efekt takiej sceny silnie przemawiał do jego wyobraźni. Ale oparł się pokusie i siedział cicho. Słuchał dalej i z różnych napomkień i urwanych słów złożył sobie taką całość: Myślano najpierw, że chłopcy utonęli w kąpieli. Potem zauważono brak małej tratwy. Potem kilku chłopców zeznało, iż zginieni zapowiedzieli, że wkrót-