Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/163

Ta strona została przepisana.

ce miasto „o czemś się dowie“. Mądrale zestawili wszystkie fakty i poszlaki i doszli do wniosku, że chłopcy pojechali sobie tratwą i wkrótce zjawią się w najbliższej osadzie nad rzeką; ale koło południa znaleziono tratwę pięć czy sześć mil poniżej, zagnaną prądem na brzeg i nadzieja zgasła, musieli utonąć, bo przecież głód byłby ich przypędził do domu co najpóźniej przed nocą. Że poszukiwanie zwłok było bezowocnym wysiłkiem, polegało ogólnem zdaniem na tem, że musieli utonąć na samym środku rzeki, inaczej bowiem byliby jako dobrzy pływacy dostali się do brzegu. Jeśli do niedzieli zwłoki się nie znajdą, to trzeba się będzie wogóle z nadzieją wyłowienia ich pożegnać i tegoż samego dnia zostanie w kościele odprawione żałobne na bożeństwo. Tomek wzdrygnął się.
Szlochając, powiedziała pani Harper „dobranoc“ i skierowała się ku drzwiom. Nagle wspólna potrzeba serca popchnęła obie osierocone kobiety do wzajemnego uścisku. Wypłakały się na pocieszenie, potem się pożegnały. W jej „dobranoc“, wypowiedzianem do Sida i Mary, było o wiele więcej ciepłego tonu, aniżeli zwykle. Sid odrobinkę tylko popłakiwał, ale Mary zanosiła się od łkania.
Ciotka uklękła i modliła się za Tomka tak wzruszająco, tak błagalnie, z taką bezgraniczną miłością w słowach i drżącym głosie, że omal nie utonął we własnych łzach, choć jeszcze daleko było do końca modlitwy.
Gdy się położyła, musiał się dalej zachowywać bardzo cicho, bo ciągle przeraźliwie wzdychała i ję-