przez piorun, a ich nie było pod nią w chwili katastrofy.
Obozowisko ich przemokło oczywiście zupełnie, ogień także był zalany. Lekkomyślni, jak wszystkie dzieci, nie pomyśleli zawczasu o zabezpieczeniu się przed deszczem. Teraz okazało się to sprawą bardzo niemiłą, gdyż wszyscy trzej nie mieli na sobie suchej nitki i szczękali zębami. W tem nieszczęściu byli teraz niezmiernie wymowni. Odkryli jednak, że ogień wżarł się w pień drzewa, pod którem był rozniecony (pniak ten był nieco zakrzywiony ku górze i odchylał się od gruntu) i w ten sposób na wysokości jednej piędzi uchronił się przed zagaszeniem. Z wielką wytrwałością i cierpliwością poczęli go więc podsycać chróstem i korą, które wydobywali z pod osłoniętych kłód, aż wreszcie znowu buchnął płomieniem. Natychmiast nałożyli gałęzi i chróstu, a ogień zapłonął wesołemi języczkami. Radość chłopców nie miała granic. Osuszyli nad płomieniem przemokłą szynkę, najedli się dosyta, potem zasiedli dokoła ognia i aż do rana roztrząsali szczegółowo swoją nocną przygodę. Spać przecież nie mogli, gdyż nigdzie nie było suchego miejsca, gdzieby się mogli położyć.
Gdy padły na nich pierwsze promienie słońca, ogarnęło ich zmęczenie. Poszli na piasek nadbrzeżny i tam się ułożyli. Ale niebawem słońce zaczęło tak mocno palić, że chcąc niechcąc musieli wstać i skwaszeni zabrali się do śniadania. Po jedzeniu czuli się przygnębieni, budziła się w nich już tęsknota za domem.
Tomek widział te oznaki i jak mógł starał się
Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/178
Ta strona została przepisana.