Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/179

Ta strona została przepisana.

rozweselić piratów, ale oni z największą obojętnością przyjmowali jego propozycje gry w kulki, zabawy w cyrk, kąpieli, wszystkiego wogóle. Jedynie przypomnieniem owego tajemniczego planu zdołał w nich Tomek obudzić iskierkę zainteresowania. Korzystając z tej chwili zjednał ich dla nowego przedsięwzięcia, mianowicie, aby na jakiś czas przerwać zawód korsarski i dla odmiany zostać Indjanami. Pomysł ten trafił im do przekonania; natychmiast zrzucili z siebie ubrania i wymalowali się od stóp do głów czarnym iłem, jak zebry. Wszyscy trzej byli oczywiście wodzami i pomknęli w las, aby dokonać napadu na osiedle angielskie.
Z konieczności podzielili się na trzy wrogie szczepy, które wypadły na siebie z zasadzki, starły się ze straszliwemi okrzykami wojennemi, mordując i skalpując tysiące wrogów. Był to dzień krwawy, ale dlatego właśnie szczęśliwy.
Zeszli się znowu w obozie w porze obiadowej, głodni, ale zadowoleni. Ale oto wyłoniła się nowa trudność: wodzowie wrogich szczepów indyjskich nie mogli przecież łamać się chlebem gościnności, jeśli nie zawarli przedtem pokoju. A to było możliwe tylko przez wypalenie fajki pokoju. Dwóch Indjan żałowało szczerze, że nie zostali nadal piratami. Teraz jednak nie mieli już innego wyjścia, z całą więc swobodą, na jaką się mogli zdobyć, zażądali fajek i każdy pokolei pykał przepisowo.
I co dziwna, byli nawet zadowoleni, że zostali wodzami dzikich, gdyż przekonali się, że potrafią trochę popalić, nie będąc zaraz zmuszeni odchodzić