Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/182

Ta strona została przepisana.

— To było w tem miejscu, Ach, gdyby to się mogło wrócić! Jużbym mu tak nie odpowiedziała, za nic w świecie! Ale on zginął i nie zobaczą go już nigdy, nigdy, nigdy!
Ta myśl tak ją przygnębiła, że odeszła, zalewając się rzewnemi łzami.
Zjawiła się gromadka chłopców i dziewcząt, uczestników zabaw Tomka i Joego. Przystanęli, zaglądali przez sztachety i z największym szacunkiem rozmawiali o tem, co robił Tomek, kiedy go widzieli po raz ostatni, o tem, jak Joe wypowiedział kilka napozór nieznaczących słów (teraz dopiero okazały się one proroczemi!) wskazywali dokładnie miejsce, gdzie stali wówczas zaginieni chłopcy, i dodawali przytem uwagi w rodzaju:
— Ja stałem właśnie tutaj, gdzie teraz, a on stał tam, gdzie ty, tak samo blisko mnie, i uśmiechał się zupełnie tak samo, jak ty teraz. I nagle, przeszedł mię jakiś dreszcz, ach, to było coś strasznego! Nie wiedziałem wtedy, co to ma znaczyć, ale teraz już wszystko rozumiem!
Potem zaczął się spór, kto widział zmarłych po raz ostatni. Niejeden chciał sobie oczywiście przywłaszczyć ten smutny zaszczyt i przedstawiał mniej lub bardziej wiarogodne dowody i zeznania świadków; gdy jednak ostatecznie ustalono, kto naprawdę widział ich ostatni i kto z nimi ostatni rozmawiał, wówczas szczęśliwych zwycięzców otoczyła jakaś aureola wyższości; z podziwem i zazdrością spoglądały na nich inne dzieci.
Jakiś chłopiec nie mając żadnego innego