Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/191

Ta strona została przepisana.

spodziewa się, że mi lepiej tam, gdzie teraz Jestem; ale gdybym był czasem cokolwiek lepszy...
— I to słyszałeś? To jego własne słowa!
— A ty dałaś mu porządnego klapsa!
— Spodziewam się! Anioł tu był! Nic innego, tylko anioł tu był!
— I pani Harper opowiadała, jak Joe przestraszył ją racą, a ty opowiadałaś o Piotrusiu i o „mordercy cierpień“...
— Prawda, jak Bóg w niebie!
— A potem mówiliście dużo o tem, jak przeszukano całą rzekę, i o pogrzebie w niedzielę, a potem ty i pani Harper uścisnęłyście się i rozpłakały, i ona poszła.
— Wszystko co do joty tak! Tak było, jak tu siedzę! Nie mógłbyś tego lepiej wiedzieć nawet, gdybyś tu sam był i widział! A co potem? Tomku, dalej!
— Potem, zdaje mi się, modliłaś się za mnie... a ja patrzałem na ciebie i słyszałem każde słowo. Położyłaś się, a mnie było tak smutno, że napisałem na kawałku kory sykomorowej „Nie zginęliśmy, tylko jesteśmy piratami“, i położyłem na stole przy świecy. I ty wyglądałaś tak mile, gdyś tak leżała we śnie, że podszedłem do ciebie, nachyliłem się i pocałowałem cię w usta.
— Naprawdę, Tomku, naprawdę? Za to wszystko przebaczam ci! — I ciotka chciała wprost udusić chłopca w uścisku, co obudziło w nim świadomość, że jest najpotworniejszym łotrem pod słońcem.
— To było bardzo piękne, choć to był tylko... sen! — bąknął Sid dość wyraźnie pod nosem.