Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/193

Ta strona została przepisana.

ich towarzystwo. Tomek wyglądał jak chorąży, idący na czele pochodu, albo jak słoń, wprowadzający całą menażerję do miasta. Rówieśnicy jego natomiast udawali, jakoby nie wiedzieli o tem, że go nie było, ale konali z zazdrości. Byliby oddali wszystko za to, żeby mieć taką opaloną twarz i taką promienną sławę. Ani jednego ani drugiego nie byłby Tomek oddał, nie — nawet, gdyby mu cały cyrk ofiarowano.
W szkole dzieci tak nadskakiwały Tomkowi i Joemu, obrzucały ich tak wymownemi spojrzeniami podziwu, że bohaterowie puszyli się jak pawie. Spragnionym słuchaczom zaczęli opowiadać swoje przygody — ale zaczęli tylko; było rzeczą wprost niemożliwą opowiedzieć je do końca, gdyż wyobraźnia dostarczała ciągle nowego materjału. A wreszcie, gdy dobyli fajek i z najobojętniejszą w świecie miną poczęli pykać, osiągnęli najwyższy szczyt sławy.
Tomek postanowił uwolnić się od Becky. Sława wystarczała mu. Chciał żyć dla sławy. Teraz, gdy wzniósł się tak wysoko, z pewnością zechce nawiązać z nim stosunki. Ano, niech próbuje — zobaczy, że jest zimny jak lód. Nadeszła. Tomek udawał, że jej nie widzi. Odszedł, przyłączył się do gromadki chłopców i dziewcząt i począł rozmawiać. Obserwował, jak niby to wesoło skakała tu i tam z twarzą zaczerwienioną i błyszczącemi oczyma, udając, że jest zajęta uganianiem się za koleżankami, śmiejąc się i piszcząc, gdy którą schwyciła; zauważył, że ciągle wyszukiwała sobie ofiary blisko niego i że za każdym razem obrzu-