cała go wymownem spojrzeniem. Schlebiało to jego próżności; ale zamiast dać się tem przejednać, jeszcze więcej się „puszył“, i jeszcze zawzięciej usiłował nie dać poznać po sobie, że wie o jej obecności. Becky przestała dokazywać, kręciła się, nie wiedząc, co począć, westchnęła kilka razy i spojrzała ukradkiem w stronę Tomka oczyma pełnemi tęsknoty. Spostrzegła, że zajmuje się szczególnie Amy Lawrence, więcej niż jakąkolwiek inną. Ukłuło ją to w samo serce, zmieszało i zaniepokoiło. Chciała odejść, ale zdradzieckie nogi poniosły ją znowu w stronę gromadki dzieci. Ze sztucznem ożywieniem powiedziała do dziewczynki, stojącej tuż przy Tomku:
— Słuchaj, Mary Austin! Ty niegrzeczna dziewczyno, czemu nie byłaś w szkółce niedzielnej?
— Byłam... nie widziałaś mnie?
— Nie! Byłaś naprawdę? A gdzie siedziałaś?
— Z klasą panny Peters, jak zawsze. Ja ciebie widziałam!
— Rzeczywiście? To dziwne, że cię nie zauważyłam. Chciałam ci powiedzieć o pikniku.
— Ach, to cudownie! A kto go urządza?
— Moja mamusia urządza go dla mnie.
— To świetnie. Czy ja też będę mogła przyjść?
— Oczywiście. Piknik jest dla mnie. Przyjść będą mogli wszyscy, których ja zechcę, a chcę, żebyś ty była.
— To bardzo uprzejmie z twojej strony. A kiedy będzie ten piknik?
— Niezadługo... może jeszcze przed wakacjami!
Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/194
Ta strona została przepisana.