Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/209

Ta strona została przepisana.

głowę. W tej chwili zapomniał o kłótni z nią. Coś trzeba było zrobić, ale prędko! Natychmiast! Bezpośrednia bliskość niebezpieczeństwa sparaliżowała jednak jego pomysłowość. Boże! Oto objawienie! Doskoczy, wyrwie nauczycielowi książkę, pobiegnie ku drzwiom i ucieknie! Ale zawahał się chwilkę w tem postanowieniu i sposobność minęła — nauczyciel już książkę otworzył. Ach, gdyby wróciła ta stracona chwila! Za późno! Niema dla Becky ratunku! W następnej chwili nauczyciel obrzucił klasę badawczem spojrzeniem. Pod jego surowym wzrokiem wszystkie oczy nakryły się powiekami; coś w nim było takiego, co nawet niewinnych napełniło strachem. Głuche milczenie trwało przez czas, w jakim można było naliczyć do dziesięciu. Nauczyciel gromadził w sobie zapasy gniewu. Potem zawołał:
— Kto podarł moją książkę?
Cicho, jak makiem posiał. Można było usłyszeć przelatującą muchę. Wszystko siedziało w oniemieniu. Nauczyciel badał twarz po twarzy, szukając zdradzieckich znaków.
— Benjaminie Rogers! Czy to ty podarłeś książkę?
Zaprzeczenie. Znowu pauza.
— Józefie Harper! Ty to zrobiłeś?
Znowu zaprzeczenie. Podczas powolnej tortury tego procederu wzrastał coraz bardziej niepokój Tomka. Nauczyciel poddał przenikliwym oględzinom twarze wszystkich chłopców, zastanawiał się przez chwilę, potem zwrócił się do dziewcząt.
— Amy Lawrence?