Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/216

Ta strona została przepisana.

Nutą przewodnią tych wypracowań była rozdmuchiwana z zamiłowaniem melancholijna zaduma. Dalej odznaczały się one bujną rozrzutnością „pięknych zwrotów“ i tak bez opamiętania ujeżdżały pewne uprzywilejowane wrażenia i przenośnie, że te nieszczęsne rumaki padały z wyczerpania. Okaleczającem i odrazu w oczy rzucającem się osobliwem piętnem wszystkich tych wypracowań były nieuniknione, namaszczone morały, doczepione do każdego, jak kiwający się kusy ogonek. Wszystko jedno, o jaką kwestję chodziło; mózg musiał tak długo wyprawiać łamańce, aż udało mu się każde zagadnienie tak ugnieść i spreparować, by mogło zbudować każdy umysł, nastrojony moralnie i religijnie. Jaskrawa obłuda tych tworów powinnaby być wystarczającym powodem, by je na zawsze usunąć z praktyki szkolnej; niestety i dziś jeszcze grasują one i będą może grasowały do końca świata. W naszym kraju niema wprost szkoły, w którejby młode panny nie poczuwały się do koniecznego obowiązku kończenia wypracowań morałem. Łatwo dałoby się stwierdzić, że im pustsza autorka, im mniej religijna, tem dłuższy jej morał i tem nielitościwiej pobożny. Ale dość tego. Prawdy, głoszone we własnej ojczyźnie, mają zawsze przykry posmak. Wróćmy do popisu.
Pierwsze wypracowanie, które zostało odczytane, miało tytuł: „Czy to jest życie?” Może czytelnik będzie miał cierpliwośą posłuchać trochę.
„Z jakim rozkosznym zachwytem, z jakiem drżeniem serca wyczekuje młodociana dusza na powszednich drogach żywota tych radosnych wyda-