Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/217

Ta strona została przepisana.

rzeń, jakie ma jej przynieść życie! Wyobraźnia pracuje niestrudzenie, malując jej różowemi barwami cudowne obrazy przyszłego szczęścia. W myślach ta żądna rozkoszy niewolnica świata widzi siebie wśród zgiełku olśniewających przepychem zabaw, „podziwiająca i podziwiana“. Jej wdzięczna postać, przystrojona w szatę białą i miękką jak puch śniegowy, wiruje po zaklętych ogrodach w oszołamiającym tańcu. W całem radującem się zebraniu jej oko świeci najjaśniej, jej krok jest najlżejszy. Wśród takich rozkosznych marzeń szybko mknie czas i wybija nareszcie upragniona godzina jej rzeczywistego wejścia do Elizjum świata, które w jej marzeniach w tak cudne przystroiło się barwy. Olśnionym jej oczom wszystko wydaje się jak z bajki. Każde nowe przeżycie jest cudowniejsze od poprzedniego. Ale wkrótce przekonywa się, że pod tą olśniewającą powłoką zewnętrzną kryje się pustka i nicość. Pochlebstwa, które słodko niegdyś kołysały jej duszę, brzmią w jej uszach niemiłym zgrzytem; z sali zabaw prysnął urok; z naddartem zdrowiem, zgorzkniała, odwraca się od wszystkiego, bo złudne radości tego świata nie mogą ukoić tęsknoty jej duszy!”
I tak dalej i tak dalej. Już podczas czytania dawały się słyszeć potakujące szepty, którym towarzyszyły od czasu do czasu takie półgłośne wykrzykniki: „Ach, jakie to cudowne!” „Ach, jakie to wymowne!” „Ach, jakie to prawdziwe!” i t. d.; gdy zaś nadeszło zakończenie ze szczególnie wstrząsającym morałem, poklask był entuzjastyczny.
Potem podniosła się wysmukła, melancholijna