Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/220

Ta strona została przepisana.

ha dworze wrogie żywioły i kazała mi się przyjrzeć dwum istotom...“
Te koszmary nocne zajmowały dziesięć stronic rękopisu i kończyły się morałem tak niemiłosiernie zabijającym wszelkie nadzieje tych, którzyby się odważyli nie być prawowiernymi synami kościoła prezbiterjańskiego, że praca otrzymała pierwszą nagrodę i została uznana wogóle za największy sukces tego wieczoru. Burmistrz, wręczając autorce nagrodę, wygłosił gorące przemówienie, w którem wyraził się, że „była to rzecz najwymowniejsza, jaką kiedykolwiek w życiu słyszał, i że nawet sam wielki Daniel Webster byłby z niej dumny“.
Nawiasem dodać należy, że ilość wypracowań, w których przeważał wyraz „uroczy“, a przeżycie człowieka nazywało się „stronicą księgi żywota“, osiągnęła uświęcony zwyczajem poziom.
Nauczyciel, którego łaskawość dochodziła już prawie do czułości, odsunął krzesło, odwrócił się do publiczności tyłem, i począł na czarnej tablicy kreślić kontury Ameryki, by przystąpić do popisu z geografji. Ale jego niepewna ręka źle się wywiązała z zadania i stłumiony chichot przebiegł po sali. Wiedział, co to znaczy, i zebrał się w sobie, aby poprawić mapę. Starł i zaczął rysować na nowo. Ale z pod jego ręki wychodziły linje jeszcze mniej udane, a śmiech rósł. Skupił się jeszcze mocniej, z wyraźnem postanowieniem, aby się nie dać zbić z tropu objawami wesołości. Czuł, że wlepione są w niego wszystkie oczy. Zdawało mu się, że już jest na dobrej drodze, że mu się Ameryka