Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/242

Ta strona została przepisana.

— Naprawdę biegają?
— Biegają? Zwarjowałeś! Ależ nie!
— No, to czemu mówisz, że biegają?
— Głuptas! Ja tylko chciałem przez to powiedzieć, że tam mógłbyś ich widzieć, ale nie, że biegają. Naturalnie, pocóż mieliby biegać? Ja tylko mam to na myśli, żebyś ich tam wogóle widział... no, tak, masami, rozumiesz? O, naprzykład starego garbatego Ryszarda!
— Ryszarda! A jak się nazywa?
— On nie ma nazwiska. Królowie nie mają nazwisk, tylko imiona.
— Nie?
— Naturalnie!
— Jeżeli im się tak podoba, to niech tam sobie będzie, ale co do mnie, nie chciałbym być królem i mieć tylko imię jak jaki murzyn. Ale powiedz, gdzie chcesz kopać najpierw?
— Właściwie nie wiem jeszcze. Może zabierzemy się do tego starego drzewa na wzgórzu po drugiej stronie Cichego Domu?
— Dobrze!
Zdobyli jakąś starą, połamaną motykę i łopatę i wybrali się w trzymilową podróż. Przyszli na miejsce zgrzani i spoceni i rzucili się na ziemię w cieniu pobliskiego wiązu, by odpocząć i zapalić fajki.
— Podoba mi się to, — rzekł Tomek.
— Mnie także.
— Powiedz, Huck, gdybyśmy tak tu znaleźli skarb, cobyś ze swoją częścią zrobił?
— Codzień kupowałbym sobie kawałeczek tor-