Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/247

Ta strona została przepisana.

— Pewnie. I ja czuję się nieswojo.
— Słuchaj, Tomku, porzućmy to miejsce i spróbujmy gdzie indziej.
— Zgoda! Myślę, że tak będzie najlepiej.
— Ale gdzie?
Tomek pomyślał chwilę, potem rzekł:
— Nawiedzony dom! To najlepsze!
— Do licha! Wiesz, Tomku, nie lubię takich domów. Duchy są jeszcze gorsze od nieboszczyków. Taki nieboszczyk może coprawda przemówić, ale nie włóczy się tak w całunie, gdy się go człowiek wogóle nie spodziewa i nie zajdzie ci nagle z tyłu i nie zazgrzyta zębami, jak to robią duchy. Tomku, tegobym nie wytrzymał... tegoby nikt nie wytrzymał!
— No tak, ale duchy chodzą tylko w nocy, a w dzień nic nam nie zrobią, gdy będziemy kopali.
— Dobrze, ale wiesz przecież, że do tego dom u nikt się nie odważy wejść nietylko w nocy ale i za dnia.
— To tylko dlatego, że tam ktoś został zamordowany. Ale i w nocy nic tam się jeszcze nikomu nie pokazało, co najwyżej widziano w oknie jakieś poruszające się niebieskie światełka... to nie są duchy we właściwem znaczeniu.
— Tomku, gdzie się pokaże takie migoczące niebieskie światełko, możesz być pewien, że i duch blisko! To rzecz znana. Wiesz przecie, że tylko duchy używają tych światełek.
— No tak, ale to pewne, że nie pokazują się w dzień, więc niema najmniejszego powodu do obawy.