Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/252

Ta strona została przepisana.

cach, z bijącemi sercami. Mówili szeptem; uszy mieli nastawione, aby złowić najlżejszy szmer, a mięśnie napięte, w gotowości do ucieczki w każdej chwili.
Prędko jednak oswoili się, pozbyli lęku i poddali miejsce gruntownym i bacznym oględzinom, zachwycając się przytem swoją odwagą i dziwiąc się jej. Potem postanowili zajrzeć nagórę. Było to niejako odcięcie sobie odwrotu, ale dodali sobie wzajemnie otuchy, i w rezultacie rzucili narzędzia w kąt i wdrapali się po schodach nagórę. Ujrzeli tutaj te same znamiona ruiny. W rogu odkryli komórkę; wydawała im się bardzo tajemniczą i obiecującą, ale spotkał ich zawód, bo nie było w niej nic. Śmiałość i przedsiębiorczość owładnęły nimi znowu w całej pełni. Mieli właśnie zejść nadół i zacząć działać, gdy wtem...
— Cyt! — szepnął Tomek.
— Co takiego? — zapytał szeptem Huck i zbladł ze strachu.
— Cyt! Tu! Słyszysz?
— Tak. O Boże! Uciekajmy!
— Cicho! Ani piśnij! Wchodzą właśnie w drzwi.
Chłopcy rzucili się na ziemię, przytknęli oczy do szpar pomiędzy belkami i leżeli w śmiertelnym strachu.
— Zatrzymali się... Nie, idą... Już są! Na Boga, Huck, ani dźwięku! Och, chciałbym być teraz na drugim końcu świata!
Weszło dwóch mężczyzn. Każdy z chłopców powiadał sobie:
— Pierwszy to stary, głuchoniemy Hiszpan,