Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/262

Ta strona została przepisana.

przychodziło, że olbrzymią sumę stu dolarów może ktoś naprawdę posiadać. Gdyby zanalizować jego pojęcie o zakopanych skarbach, okazałoby się, że składają się one z garstki rzeczywistych monet, oraz z czegoś wspaniałego, fantastycznego i nieuchwytnego.
Im uporczywiej jednak rozmyślał, tem jaśniejsze i wyrazistsze stawały się szczegóły przygody, tak że wreszcie począł się skłaniać ku przypuszczeniu, że może to jednak nie był sen. Tej niepewności trzeba się było pozbyć. Szybko więc przełknął śniadanie i poszedł szukać Hucka.
Huck siedział na krawędzi łodzi ze zwieszonemi nogami, któremi pluskał bezmyślnie w wodzie, z miną melancholika. Tomek postanowił zaczekać, aż Huck sam zacznie o tem mówić. Jeżeli tego nie zrobi, będzie to najlepszym dowodem, że był to tylko sen.
— Jąk się masz, Huck?
— Jak się masz!
Minuta milczenia.
— Tomku, gdybyśmy te przeklęte narzędzia zostawili koło drzewa, pieniądze byłyby nasze. Wściec się można!
— A więc to nie sen, więc to nie sen! Atak pragnąłbym tego! Niech mnie licho porwie, jeżeli sobie tego nie życzyłem!
— Co nie jest snem?
— Ach, ta wczorajsza historja. Zdawało mi rano, że mi się to tylko przyśniło!
— Przyśniło! Gdyby się schody nie zawaliły, przekonałbyś się, co to był za sen! Całą noc drę-