nego dnia wywoła u Becky i reszty uczestników zabawy zdumienie zdobytym skarbem, ale spotkało go rozczarowanie. Sygnału nie było.
Wreszcie zaświtał dzień i o godzinie dziesiątej czy jedenastej zebrała się w domu sędziego Thatchera rozbawiona i hałaśliwa gromadka. Wszystko było gotowe do wymarszu. Dorośli nie mieli zwyczaju mącić radości dzieci swoją obecnością. Uważano, że są one zupełnie bezpieczne pod skrzydłami opiekuńczemi kilku osiemnastoletnich panienek i kilku mniejwięcej dwudziestotrzyletnich młodzieńców. Wynajęto specjalny parowiec; niebawem wysypał na główną ulicę długi szereg uczestników wycieczki, obładowanych koszykami z prowjantem. Sid był chory i musiał zrezygnować z zabawy. Mary została również w domu, aby mu dotrzymywać towarzystwa. Przy pożegnaniu pani Thatcher powiedziała do Becky:
— Zapewne wrócicie późno. Może lepiej będzie, jeżeli zanocujesz u którejś z koleżanek, mieszkającej bliżej przystani?
— Zanocuję u Zuzi Harper, mamusiu, dobrze.
— Doskonale! A sprawuj się dobrze i nie rób kłopotu swoją osobą!
Gdy już uszli spory kawał, Tomek rzekł do Becky:
— Słuchaj, powiem ci coś. Zamiast iść do Harperów, pójdziemy ten kawałek pod górę i zatrzymamy się u wdowy Douglas. Z pewnością będzie miała lody! Lody są u niej prawie codzień. I będzie bardzo rada, gdy nas zobaczy.
— Wiesz, to wyborna myśl!
Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/272
Ta strona została przepisana.