Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/283

Ta strona została przepisana.

— No, chłopcze, jestem pewien, żeś porządnie głodny. Śniadanie będzie gotowe przed wschodem słońca, prosto z ognia, jak należy, nie bój się o to! Spodziewaliśmy się, że przyjdziesz jeszcze w nocy i zostaniesz u nas.
— Okropnie się bałem, — wyznał Huck, — i uciekłem. Gdy tylko usłyszałem strzały, puściłem się co sił w nogach i biegłem ze trzy mile. Teraz przyszedłem, bo chciałem się czegoś o tem dowiedzieć... wie pan już. A przyszedłem jeszcze przed świtem, bo bałem się natknąć na tych djabłów — nawet, gdyby już byli trupami!
— Biedaczysko, widać to po tobie, żeś miał nieszczególną noc, ale przygotowaliśmy dla ciebie łóżko, zaraz po śniadaniu prześpisz się należycie! Nie, chłopcze, oni niestety żyją jeszcze, i to mnie bardzo martwi. Twój opis wskazał n am dokładnie miejsce, gdzie ich można złapać, zakradliśmy się więc cichutko na palcach i byliśmy już nie dalej, jak o dziesięć kroków od nich. Na ścieżce między zaroślami było ciemno, choć oko wykol. I właśnie w tej chwili zaczęło mnie w nosie kręcić! Coś podobnego! Wstrzymywałem się jak mogłem... ale napróżno! To było silniejsze ode mnie i kichnąnąłem wreszcie głośno! Szedłem pierwszy, z fuzją gotową do strzału, i gdy moje kichnięcie spłoszyło opryszków, usłyszawszy szelest na ścieżce, zawołałem: „Ognia, chłopcy!“ i wypaliłem w miejsce, skąd dochodził szelest. Ale łotry zwiali w okamgnieniu, a my puściliśmy się za nimi przez las. Myślę, że nic nie oberwali. W biegu strzelali poza siebie, ale nam nic się nie stało. Straciwszy wreszcie