Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/286

Ta strona została przepisana.

— No więc, oni poszli dalej, a ty...
— A ja poszedłem za nimi. Tak. Chciałem wybadać, co to znaczy, że się tak ostrożnie skradali. Śledziłem ich krok w krok aż do dziury w parkanie wdowy, i stojąc w ciemności, słyszałem, jak ten obszarpaniec wstawiał się za wdową, a Hiszpan zaklinał się, że ją tak oporządzi, aż jej rodzona matka nie pozna. Mówiłem to panu i pańskim...
— Jakto! Głuchoniemy mówił to wszystko? Huck popełnił drugi straszny błąd! Robił co mógł, by odwrócić uwagę starca, aby się nie domyślił, kim Hiszpan jest naprawdę, ale język jego uwziął się widocznie, by go wpakować wbrew jego woli. Biedził się, jak się wydostać z pułapki, ale oczy starego patrzały na niego przenikliwie i strzelał jednego bąka po drugim. Nagle Willijczyk przerwał mu:
— Słuchaj, chłopcze, dlaczego się mnie boisz? Za nic w świecie nie pozwolę, by ci choć jeden włos spadł z głowy! Już ja cię wezmę w opiekę, możesz być tego pewien. Więc Hiszpan nie jest głuchoniemy! Wygadałeś się z tem i na nic się nie przyda kręcić teraz. Ty coś wiesz o tym Hiszpanie, ale nie chcesz powiedzieć. Miej do mnie zaufanie... mów, co to takiego... zwierz się przede mną, ja cię nie zdradzę!
Huck patrzał chwilę w uczciwe oczy starego, potem pochylił się i szepnął mu do ucha:
— To nie Hiszpan, to pół-Indjanin Joe!
Wallijczyk omal nie spadł z krzesła. Po chwili rzekł:
— Teraz rozumiem wszystko! Gdyś mi opo-