Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/292

Ta strona została przepisana.

wnieniu się okropnej nowiny zaroiła się rzeka setką mężczyzn, zmierzających ku pieczarom.
Przez całe długie popołudnie w mieście było pusto i głucho. Panie odwiedziły tłumnie ciotkę Polly i panią Thatcher i starały się je pocieszyć. Płakały razem z niemi, i było to lepsze od wszelkich słów.
Przez całą tę straszną noc miasto czekało na wiadomości, ale gdy wreszcie poczęło dnieć, ekspedycja ratunkowa dała znać o sobie tylko krótkiem wezwaniem:
„Przysłać więcej świec i jedzenia“.
Pani Thatcher była bliska obłędu, tak sam o ciotka Polly. Od sędziego Thatchera nadchodziły z pieczar wiadomości uspokajające i pełne otuchy, ale realnej pociechy nie zawierały.
Stary Wallijczyk powrócił do domu o świcie, okapany łojem świec, wysmarowany gliną i okropnie zmęczony. Zastał Hucka w przygotowanem dla niego łóżku, bredzącego w malignie. Wszyscy lekarze byli w pieczarach, więc przyszła pani Douglas i zaopiekowała się chorym. Mówiła, że uczyni dla niego wszystko, co możliwe, bo bez względu na to, czy jest dobry, czy zły, czy też zajmuje miejsce pośrednie między jednem a drugiem, jest w każdym razie stworzeniem bożem, a żadnemu stworzeniu, które pochodzi od Boga, nie można pozwolić zginąć. Wallijczyk zapewniał, że Huck ma wiele dobrych stron, na co wdowa odpowiedziała:
— Może pan polegać na tem. To jest właśnie znak Pana. On go nie opuści, nigdy, On nie od-