Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/309

Ta strona została przepisana.

ny w mieście i w jednej chwili po ulicach poczęły biec tłumy napół ubranych ludzi, którzy wołali jak szaleni:
— Wychodzić! Wychodzić! Odnalezieni! Odnalezieni!
Rozgwar i zamęt powiększyły się jeszcze, gdy zaczęto walić w naczynia blaszane i trąbić na rogach. Tłum rósł i pędził w stronę rzeki, na spotkanie otwartego wozu, ciągnionego przez pokrzykujących radośnie obywateli, na którym siedziały dzieci — obiegł wóz, utworzył pochód triumfalny i potoczył się hałaśliwie główną ulicą, wydając bez przerwy okrzyki radości.
Miasto zostało oświetlone — nikt już nie wracał do łóżka. To była najpamiętniejsza noc jaką miasteczko kiedykolwiek przeżyło. W ciągu pierwszej pół godziny całe procesje mieszkańców nawiedzały dom sędziego Thatchera. Ocalone dzieci brano w objęcia i całowano, ściskano rękę pani Thatcher, usiłowano mówić, lecz nie umiano znaleźć słów, zalewając cały dom potokami łez i odchodzono.
Szczęście ciotki Polly nie miało granic, szczęście pani Thatcher tak samo. Miało się stać zupełnie bez granic wówczas, gdy mąż jej od wysłanego umyślnie do pieczar posłańca dowie się o szczęściu, jakie ich spotkało.
Tomek leżał na kanapie, otoczony gronem ludzi, słuchających z zapartem oddechem, i opowiadał dzieje niezwykłych przygód, uzupełniając je dla upiększenia niektóremi szczególnie wzruszającemi dodatkami. Skończył opisem, jak to zostawił Becky i poszedł szukać sam; jak zapuszczał się zkolei