chują się w nas, po upływie jednego lub dwu tytygodni przestają płakać, a potem nie można się ich wogóle pozbyć. Gdy się je wypędza, ani im się śni odchodzić i natychmiast wracają. Tak jest w każdej książce.
— Tomku, to coś cudownego! To może jeszcze lepsze, niż być piratem.
— Poniekąd lepsze, bo mamy pod ręką dom, cyrk i tak dalej.
Tymczasem dokończyli przygotowań i spuścili się do otworu, Tomek na przedzie. Z trudnością przedostali się na drugi koniec tunelu, przywiązali sznurek i ruszyli dalej. Po kilku krokach byli przy źródle. Tomka przedszedł zimny dreszcz. Pokazał Huckowi koniuszek knota, przymocowany zapomocą kawałka gliny do skały, i opowiadał szczegółowo, jak to on i Becky wpatrywali się w ostatnie drgania płomyka i jego konanie.
Mimowoli mówili szeptem, gdyż samotność miejsca i ciemność działały na nich przygnębiająco. Ruszyli dalej i skręcili w drugi chodnik Tomka, którym szli aż do rzekomej „przepaści“. Przy świetle okazało się, że nie była to przepaść, tylko strome zbocze glinianego wzgórza, mającego dwadzieścia do trzydziestu stóp wysokości. Tomek szepnął:
— Teraz ci coś pokażę.
Podniósł świecę wgórę i mówił:
— Zajrzyj poza ten róg, jak daleko możesz. Czy widzisz co? Tam na tej wielkiej ścianie skalnej — znak zrobiony kopciem świecy.
— Tomku, to przecież krzyż!
Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/320
Ta strona została przepisana.