— Huck ma pieniądze. Może państwo temu nie wierzycie, ale tak jest, ma ich dość! O, proszą się nie uśmiechać. Mogą was zaraz przekonać. Proszą o minutą cierpliwości.
Wybiegł z pokoju. Wszyscy spoglądali na siebie nie wiedząc, jak to rozumieć. Pytające spojrzenia spoczywały na Hucku, ale ten milczał, jakby był niemy od urodzenia.
— Sid, co się Tomkowi stało? — zapytała ciotka Polly. — Nigdy tego smyka nie można zrozumieć. Ja...
Wszedł Tomek, uginając się pod ciężarem worków, i nie pozwolił ciotce dokończyć zdania.
Wysypał całą masą żółtych monet na stół i zawołał:
— Widzicie... a co mówiłem? Połowa jest Hucka, a połowa moja.
Widok ten zaparł wszystkim oddech. Wszyscy wytrzeszczyli oczy, i przez chwilą panowało nieme zdumienie. Potem nagle wybuchnął gwar, głosów, żądających wyjaśnienia. Tomek oświadczył, że może je dać. I dał. Opowiadanie jego było długie, ale w najwyższym stopniu zamujące. Nikt słówkiem nie przerywał uroku, jaki wiał ze słów chłopca. Gdy skończył, pan Jones rzekł:
— Miałem w zanadrzu na dziś wieczór maleńką jeszcze niespodzianką, ale wobec tych bogactw nie wchodzi ona już w rachubą. Byłoby to coś strasznie niepozornego, muszą to przyznać.
Przeliczono pieniądze. Suma wynosiła ponad dwanaście tysięcy dolarów. To było więcej, niż ktokolwiek z obecnych widział kiedyś naraz, chociaż było wśród nich dużo takich, których majątki przed stawiały większą wartość.
Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/330
Ta strona została przepisana.