Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/34

Ta strona została przepisana.

dwa kroki przed nim przystanął, przesłonił oczy ręką i spojrzał wdół ulicy, jakby tam zauważył coś ciekawego. Teraz zerwał słomkę i począł nią balansować na nosie! Przechylając się w wielkiem skupieniu to w tę, to w tam tą stronę, przysuwał się coraz bardziej do kwiatka, aż nakrył go bosą stopą, chwycił giętkiemi palcami nogi i pomknął ze swoim skarbem, aż zniknął na zakręcie.
Ale tylko na chwilę, jakiej trzeba było, aby przypiąć kwiatek po wewnętrznej stronie bluzy, by znalazł się w bezpośredniem sąsiedztwie serca, a może żołądka, Tomek nie odznaczał się bowiem wielką biegłością w anatomji.
Potem wrócił pod parkan i do wieczora popisywał się jak przedtem swemi sztuczkami. Ale dziewczynka już się nie pokazała, chociaż Tomek pocieszał się słabą nadzieją, że może stała gdzieś przy oknie i podziwiała jego niezwykłe dowody miłości. Z głową pełną marzeń i rojeń skierował się wreszcie ku domowi, choć serce ciągnęło go w przeciwną stronę.
Przy kolacji był w nastroju tak podniosłym, że aż ciotka dziwiła się, „co się temu chłopakowi stało“. Oberwało mu się należycie za obrzucenie Sida kulkami z gliny, ale nie przejął się tem wcale.
Kiedy pod nosem ciotki spróbował skraść cukier, dostał znowu po łapach.
— Ciociu, — zapytał, — dlaczego nie bijesz Sida, gdy robi to samo?
— Bo Sid tak człowiekowi nie dokucza, jak