— No, dobrze. Ale co to takiego? Powiedz mi, Mary!
— Teraz ci jeszcze nie powiem! Ale możesz być pewien, że to coś pięknego, mówię ci!
— Słowo, Mary? No, dobrze! A więc jeszcze raz wykuję!
I rzeczywiście zaczął kuć, a pod podwójnym naciskem ciekawości i spodziewanej nagrody czynił to z takim zapałem, że osiągnął wspaniały sukces.
Mary podarowała mu nowiuteńki scyzoryk, marki „Barlow“, wartości dwunastu i pół centów, a radość Tomka wstrząsnęła podstawami jego jestestwa. Coprawda ostrze nie było nadzwyczajne, ale jednak był to przecież „prawdziwy“ Barlow, a w samym tym fakcie leżało coś niewymownie wspaniałego. Jeżeli chłopcy „Zachodu“ twierdzili czasem, że scyzoryk ten niesłusznie nosi miano broni, te oczywiście mawiali tak tylko poto, by go zniesławić. Ale pozostanie to oszczerstwem na zawsze. Tomek zdążył naciąć nim odrazu szafę i zabierał się już do biurka, gdy go zawołano, by się gotował do kościoła na niedzielną naukę katechizmu.
Mary nalała wody do blaszanej miski i dała mu kawałek mydła.
Tomek wyszedł przed dom i postawił miskę na małej ławeczce. Następnie zanurzył mydło w wodzie i odłożył je; potem zakasał rękawy, wylał cichutko wodę na ziemię, wrócił do kuchni i począł za drzwiami wycierać starannie suchą twarz ręcznikiem. Ale Mary wyrwała mu ręcznik.
Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/42
Ta strona została przepisana.