Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/44

Ta strona została przepisana.

ubrał, kuzynka obejrzała go jeszcze raz, zapięła bluzkę aż po szyję, obciągnęła i przygładziła na plecach wielki kołnierz marynarski, oczyściła go i włożyła mu na głowę słomkowy kapelusz w grochy. Wyglądał teraz bardzo wytwornie, ale czuł się bardzo nieswojo. Na twarzy miał wypisane, jak bardzo czuł się nieswojo. Ubranie i schludność był to przymus, który wkładał na niego jakby obcą skórę. Spodziewał się, że Mary zapomni przynajmniej o bucikach — ale gdzież tam! Przyniosła je, nasmarowawszy poprzednio według zwyczaju tłuszczem. Wtedy stracił cierpliwość i oświadczył, że zmusza się go ciągle do robienia właśnie tego, czego nie lubi. Mary musiała mu przemówić do sumienia:
— Ależ Tomku, proszę cię, czy tak postępuje grzeczny chłopiec?
Mrucząc coś pod nosem, Tomek wdział buciki. Mary ubrała się szybko i cała trójka udała się do kościoła, miejsca, którego Tomek z głębi duszy niecierpiał. Co innego Mary i Sid: dla nich była to rozkosz poprostu!
Szkółka niedzielna trwała od ósmej do pół do jedenastej, potem następowało nabożeństwo. Dwoje z tej trójki zostawało potem zawsze z własnej woli na kazaniu, trzeci też zostawał zawsze — ale z innych powodów. Ławki kościelne z wysokiem oparciem, bez żadnych ozdób, mogły pomieścić około trzystu osób; budynek był mały i skromny. Wnosiło się nad nim coś jakby pudło zbite z sosnowych desek, wyobrażające dzwonnicę. Przy