Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/52

Ta strona została przepisana.

by naprawdę zacząć krzyczeć. Pochodził z miasteczka Konstantynopola, oddalonego o dwanaście mil, wiele więc podróżował i znał świat; oczy jego widziały gmach sądu okręgowego, o którym wieść głosiła, że ma dach kryty blachą! Świadectwem szacunku i podziwu, jakie budziły te refleksje, było głębokie milczenie i zagapione w niego oczy. Więc to był wielki sędzia Thatcher, brat ich adwokata! Jeff Thatcher wystąpił naprzód, by okazać, w jakiej zażyłości pozostaje z wielkim mężem i stcć się przedmiotem zazdrości całej klasy. Muzyką dla jego duszy były takie szepty podziwu:
— Patrz, patrz Jim! Idzie naprzód! Patrz! podaje rękę na przywitanie! Naprawdę się wita! Dalibóg, chciałbym być teraz na miejscu Jeffa!
Pan Walters zaczął się „popisywać“, krzątając się, biegając i wykonywając z przesadną powagą różne niby urzędowe czynności: wydawał polecenia, oceniał krytycznie ich wykonanie, zarządzał coś to tu, to tam, aby okazać swą ważność. Kościelny „popisywał się“, uganiając się z rękoma pełnemi książek na wszystkie strony, robiąc okropny hałas, trzaskając książkami, podobny do bąka, oznajmiającego rozgłośnem brzęczeniem swą ważność. Młode nauczycielki „popisywały się“, pochylając się ze słodkim uśmiechem ku swoim wychowankom, którzy tłukli się dopiero przed chwilą, i podnosząc z wdziękiem wskazujący palec, aby pogrozić niegrzecznym chłopcom, a głaszcząc z rozczuleniem grzeczne dzieci. Młodzi nauczyciele „popisywali się“, udzielając delikatnych upomnień i składając inne łagodne dowody powagi i skrupulatnego baczenia