Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/59

Ta strona została przepisana.

i otaczany powszechnym szacunkiem major Ward z żoną; adwokat Riverson, dygnitarz niedawno przybyły ze świata; dalej jakaś piękność wiejska, za którą tłoczyła się cała sfora młodych, elegancko ubranych zdobywców serc; dalej wszyscy młodzi urzędnicy, którzy dotąd stali w przedsionku i z nudów gryźli gałki swych lasek, tworząc zbity wał wypomadowanych i głupkowato uśmiechniętych wielbicieli, dopóki ostatnia dziewczyna nie przeszła przez ogień ich spojrzeń; nakoniec zjawił się wzór chłopców, Willie Mufferson, prowadząc matkę pod rękę z taką przesadną troskliwością, jakby była ze szkła. Zawsze prowadził matkę do kościoła i był przedmiotem podziwu wszystkich starszych pań. Chłopcy niecierpieli go właśnie dlatego, że był taki wzorowy, a także dlatego, że go im stawiano ciągle za wzór. Biała chusteczka do nosa zwisała mu według niedzielnej mody z tylnej kieszeni — niby przypadkiem. Tomek nie miał chusteczki do nosa i chłopców, którzy jej używali, uważał za mazgajów.
Gdy gmina była już w komplecie, dzwon odezwał się jeszcze raz, aby przynaglić powolnych do pośpiechu, poczem w kościele zapanowała uroczysta cisza, mącona tylko czasami chichotem i szeptem na chórze. Chór zawsze szeptał i chichotał przez cały czas nabożeństwa. Był raz chór, który się zachowywał przyzwoicie, ale już zapomniałem, gdzie to było. Wiele to już lat temu i dlatego nie mogę sobie nic o nim przypomnieć, ale zdaje mi się, że to było gdzieś daleko zagranicą.
Pastor zapowiedział hymn i odczytał go gło-