Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/70

Ta strona została przepisana.

— Tak, chodź tu zaraz, prędko!
— Głupstwa! Nie wierzę tem u!
Ale mimo to wbiegła nagórę razem z Sidem, a Mary za nią. Twarz jej zbladła, usta drżały. Przypadłszy do łóżka, wyszeptała bez tchu prawie:
— Tomku, na miłość Boską, co tobie?
— Ach, ciociu, jestem...
— Co tobie, co tobie, dziecko?
— Ach, ciociu, mój skaleczony palec zmartwiał zupełnie...
Ciotka padła na krzesło, uśmiechnęła się lekko, potem zaczęła popłakiwać, a potem jedno zmieszało się z drugiem. Przyszedłszy nieco do siebie, rzekła:
— Ach, Tomku, takiego mi strachu napędziłeś! A teraz przestań wyprawiać głupstwa i wyłaź z łóżka.
Jęki Tomka ustały i ból palca ustąpił. Trochę mu było głupio na duszy i powiedział:
— Ciociu, on naprawdę był jak zmartwiały i tak strasznie bolał, że nawet zęba zupełnie nie czułem...
— Zęba? Naprawdę? Cóż to znowu za historja z zębem?
— Rusza mi się jeden i tak boli, że wściec się można.
— No, no, tylko nie zacznij znowu jęczeć. Otwórz usta. Tak, ząb rzeczywiście się chwieje, ale od tego nie umrzesz. Mary, podaj mi kawałeczek jedwabnej nitki i żarzące się polano z kuchni.
Tomek począł błagać:
— Ach, ciociu, proszę cię, nie wyrywaj go,