Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/71

Ta strona została przepisana.

już nic a nic nie boli. Miech zginę na miejscu, jeżeli choć cokolwiek jeszcze czuję. Błagam cię, ciociu! I nie chcę wcale zostać w domu, chcę iść do szkoły!
— Naprawdę? Co ty mówisz? A więc dlatego ten cały rwetes, bo chciałeś się wykręcić od szkoły i pójść na ryby? Ach, Tomku, Tomku, ja cię tak kocham, a ty jak widać wszelkiemi sposobami przez swe psoty dążysz do tego, aby mi złamać serce!
Tymczasem zjawiły się instrumenty dentystyczne. Ciotka przywiązała jeden koniec nitki zapomocą pętelki do zęba Tomka, a drugi przymocowała do krawędzi łóżka. Potem chwyciła żarzące się polano i nagle zamierzyła się niem ku twarzy chłopca. Ząb wisiał, kołysząc się, u krawędzi łóżka.
Ale powiedziane jest, że smutek wasz w radość się obróci. Tak było i z Tomkiem. Gdy po śniadaniu szedł do szkoły, był przedmiotem zazdrości każdego chłopca, którego spotkał, bo szczerba w górnym rzędzie zębów umożliwiła mu spluwanie w niezwykły, godny podziwu sposób. Zgromadził dokoła siebie cały orszak chłopców, niezmiernie zainteresowanych jego produkcjami. A pewien chłopiec, który miał ucięty palec i aż dotąd z tego powodu olśniewał wszystkich i był przedmiotem czci, ujrzał się nagle bez stronników, pozbawiony aureoli. Był niezmiernie przygnębiony i oświadczył z obłudną pogardą, że takie spluwanie Tomka to nic nadzwyczajnego; ale inny chłopiec powiedział mu na to „niedojrzałe winogrona!”