Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/77

Ta strona została przepisana.

— Prawda, nie myślałem o tem. — Czy mogę pójść z tobą?
— Oczywiście, jeżeli się nie boisz.
— Bać się! Co znowu? Przyjdziesz po mnie i zamiauczysz?
— Tak, a ty odpowiesz miauczeniem, jeżeli będziesz mógł. Ostatnim razem namiauczałem się napróżno, aż wreszcie stary Hays rzucił na mnie kamieniem i krzyknął: „Przeklęte kocisko!” Wtedy ja mu wrzuciłem przez okno kawałek cegły... ale nie mów o tem nikomu.
— To się rozumie. Wtedy naprawdę nie mogłem miauczeć, bo ciocia na mnie uważała. Ale dziś postaram się. A co tu masz?
— Nic, kleszcz.
— Skąd go masz?
— Z lasu.
— Co chcesz za niego?
— Nie wiem. Nie chciałbym się go pozbywać.
— Jak wolisz! Ale malutki!...
— Każdy może tak wygadywać, dopóki go nie ma. Mnie on wystarcza. Jestem z niego zupełnie zadowolony.
— Pfi, pełno ich w lesie. Mógłbym mieć tysiące, gdybym chciał.
— A czemu nie chcesz? Bo wiesz dobrze, że nie możesz. To wspaniały okaz — pierwszy, jaki w tym roku widzę!
— Słuchaj, Huck, dam ci za niego mój ząb.
— Pokaż!
Tomek wydobył kawałeczek papieru i ostrożnie rozwinął ząb.