Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/92

Ta strona została przepisana.

— Nie płacz, Becky, ja już o nią zupełnie nie dbam!
— Nie, nie ty sam wiesz najlepiej, że tali nie jest!
Tomek chciał ją objąć za szyję, ale ona odtrąciła go, odwróciła się do ściany i płakała dalej. Tomek ponowił próbę, z ust jego płynęły ciągle pieszczotliwe słowa, lecz znowu został odepchnięty.
Wtedy obudziła się w nim duma, odwrócił się i wyszedł. Na dworze stał chwilkę niespokojny, nie wiedząc, co począć, spoglądając ciągle ku drzwiom, spodziewając się, że żal ją skruszy i wyjdzie do niego. Ale nie pokazywała się. Zrobiło mu się bardzo niewyraźnie na duszy, zwłaszcza, iż czuł, że słuszność nie jest po jego stronie. Stoczył ze sobą ciężką walkę, aby się zdobyć na postanowienie powrócenia do niej, wreszcie uzbroił się w odwagę i wszedł zpowrotem do klasy. Becky stała jeszcze ciągle w kącie, twarzą do ściany, i szlochała. Tomkowi krajało się serce. Poszedł do niej, stał chwilę, nie wiedząc dobrze, co począć, wreszzie przemówił nieśmiało:
— Becky, ja naprawdę nie dbam o nikogo, tylko o ciebie!
Niema odpowiedzi — tylko łkanie.
— Becky! — błagalnie. — Becky! Nic mi ni odpowiesz?
Łkanie.
Tomek wydobył największy swój skarb, mosiężną gałkę, oderwaną od jakiegoś mebla, podsunął jej przed oczy, żeby zobaczyła, i powiedział:
— Becky, chcesz to?