staruszka drżała myśląc, że ten tryumf chwilowy drogo przyjdzie przypłacić.
Kareta otoczona szlachtą dobrze rozweseloną i wykrzykującą, pomimo oporu woźnicy musiała się skierować pod dwór książęcy i pod samemi oknami jego przeciągnęła pomału.
Iwanowski w boki się wziąwszy przodem jechał, jakby cały świat do walki dla pięknych oczów panny Tekli wyzywał.
Nie uszła baczności wojewodzinéj ta przeciw niéj wymierzona szumna demonstracya. Stała w oknie, blada z ustami zaciętemi, policzyła bacznie tych co kawalkatę składali, i zapisała ich sobie w pamięci. Nie rzekła słówka, lecz panna Klecka, która na nią patrzała z boku, zadrżała nad zuchwalstwem tego wyzwania.
Wiedziała dobrze, iż w córce mściwy duch ojca Zawiszy, odzywał się często — i raz obrażona nie ubłaganą była.
— Niechże ich Bóg ochroni — pocichu szepnęła panna Jacenta — nie chciałabym być ja w ich skórze.
Księżna Barbara nie rychło ustąpiła od okna, kłuła w zębach odniechcenia, przymrużonemi oczyma goniąc za karetą, i zamyślona nie mówiła słowa.
Orszak przeciągnął a wojewodzina stała jeszcze i nierychło już z twarzą zupełnie rozpogodzoną zwróciła się do panny Kleckiéj.
— Łowczanka — rzekła spokojnie — napisz jutro
Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/111
Ta strona została skorygowana.