chał, iż zabawiwszy do nocy, odjechali tylko o półtoréj mili nocować, a nazajutrz wprosili się znowu.
Panna Tekla, która Sapiehę miała w suspicyi, iż choć się w niéj kochał, — bodaj czy kiedy zechce się żenić — choć się go nie pozbywała, — rada była i Ogińskiemu.
Trafne jéj oko rozeznało w nim namiętne wielce usposobienie, niedoświadczenie wielkie, charakter słaby, który łatwo jéj opanować było, a z powierzchowności podobał się jéj bardzo.
Gdy odjechali, a panie same zostały i rada wojenna złożona jak zwykle z matki, pisarzowéj i Agatki zasiadła do rozpatrzenia się w wypadkach dnia przeszłego, pułkownikowa wedle swojego zwyczaju poczęła od wielkich pochwał dla starosty i spojrzawszy w oczy córce, szepnęła.
— Bodaj ten nie był predestynowany.
— A, już niech mi moja dobrodziejka daruje — przerwała pisarzowa — ale, jak Boga kocham dziesiąty już może co go macie za predestynowanego. A to młokos.
— Śliczny chłopiec — dodała Borkowska, panem od niego pachnie, życia pełen... a jak w oczy patrzał Tekluni.
Pułkownikówna się odwróciła.
— Cóż ty na to? — spytała matka.
— Proszęż mamy — rzekła panna — ledwiem go widziała... trudno sądzić. — Niczego!!
— Niczego!! ale! — powtórzyła matka — niczego?
Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/116
Ta strona została skorygowana.