Jeżeli pierwszego dnia pułkownikowa mogła starostę wziąć za predestynowanego, — na drugi dzień wydał się jéj pretendentem niechybnym. Pół żartem pół seryo klęczał już raz przed swą boginią i o mało jéj z palca pierścionka nie zerwał. Szalony był, lecz wesół, miły, a że i pani pułkownikowéj nadskakiwał, i pisarzowę w rękę pocałował i pannie Agacie prawił słodycze — wszyscy go polubili. Zakasował wojewodzica, który zamiast iść z nim o lepszą zachmurzał się i kwasił. Wprawdzie baczna Teklunia gdy go widziała zbyt zasępionym umiała wejrzeniem ukradkowem, a wiele znaczącem naprawić humor, lecz Ogiński był górą.
O chorym Filipowiczu dnia tego mowy ani myśli nie było. Borkowska odżyła, bo z tych dwóch wielkich imion paniczów, nawet do procesu z Żywultem spodziewała się skorzystać. Miała już plan pewien, lecz że przy pierwszéj znajomości niewypadało zagaić sprawy, odkładała jego uskutecznienie do przyszłej bytności jednego z dwóch predestynowanych.
Przy wyjeździe bowiem Ogiński się zaklął, iż pół miesiąca nie upłynie, a on znowu w Pacewiczach być musi.
Panna mu się uśmiechnęła, a pułkownikowa przy pożegnaniu przypomniała iż wyglądać go będą.