Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/12

Ta strona została skorygowana.

Życie było nad wyraz przyjemne, choć nie bez guzów, sińców, motylami zwanych, ran i blizn... Lecz w takim stanie krewkości ogólnéj, puszczenie krwi nie tylko nie szkodziło, lecz zdrowie utrzymywało, kto na wiosnę nie puścił z medjanny przyjaciel go chlasnął i apopleksyi zapobiegł.
I było wszystko dobrem na tym pięknym augustowskim świecie! Bodaj to dobre czasy!!
Właśnie w Maju tego roku, dnia piętnastego, w Pacewiczach u pani pułkownikowéj Borkowskiéj, któréj na chrzcie świętym było imie Zofia, obchodzono dzień matki pięknéj Tekli... Tekli która była z dziewic litewskich onego czasu — na całéj przestrzeni gedeminowskich ziem najpiękniejszą. Wszyscy o tem wiedzieli...
I nikomu by pewnie na myśl nie przyszło celebrować tak świętéj Zofii matki trzech cór allegorycznych — choć to jest wielka święta, gdyby pułkownikowa Borkowska nie miała szczęścia być matką tego — cudu świata... panny Tekli...
Z końca w koniec jak Litwa długa i szeroka, a nawet w koronie i w Warszawie śpiewano pochwały panny pułkownikównéj.
Bóstwo to nieznało co ateusze. Dosyć ją było zobaczyć aby uklęknąć.
Kobiety nawet, z których żadna z nią współzawodniczyć nie mogła, a zazdrościły jéj wszystkie, choć na jéj widok bledły i czerwieniały — nie mogły zaprzeczyć jéj, że była z najpiękniejszych najpiękniejszą. Żadna się z nią mierzyć nie mo-