Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/13

Ta strona została skorygowana.

gła. Jakże się tu odważyć na opisanie takiego cudu świata?
Wyobraźnia musi przyjść w pomoc by nieudolny obraz zbliżył się choć do oryginału.
Natura rzadko ale sprawia sobie takie igraszki. Wykwitnie taka róża na krzaku dzikim, raz w sto lat.
Ojciec panny, pułkownik, którego wszyscy pamiętali, jużcić był dorodny i przystojny mężczyzna, zbudowany jak Herkules — ale Apollinem nie był. Pułkownikowa Zofia drobna, mała, niebrzydką była, miłą, a za młodu jak jagódka świeżą kobieciną, lecz nadzwyczajnego blasku i rysów klasycznych nie miała. Nosek nawet trochę zadarty na starość stał się szeroki i nieforemny.
Tymczasem córka jéj panna Tekla.... ale.... od czego tu począć?? Piękność rzecz to jeszcze mniejsza, bo pięknych kobiet jest wiele. Bywa taka śliczność anielska, że oczów od niéj oderwać nie można, cóż gdy za serce nie chwyta? — A u panny Tekli nie tylko że piękność była niesłychana, bez skazy, pierwszéj wody, lecz miała ten urok co pociąga ku sobie i szaleć każe.
Ani mała ani zbyt wyrosła, jak Wenus marmurowa była zbudowaną. Na białéj szyi główka, czy na nią patrzysz wprost czy z boku, nic dodać nic ująć... Oczy czarne dyamenty ogromne, czoło kość słoniowa, usta rubiny, ząbki perły, włosy jak jedwab lśniące, miękkie i ogromne, że do stóp jéj spadały... Rączkę miała, że gdyby nią policz-