Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/145

Ta strona została skorygowana.

Hörnerowi kazał grać, lub wzdychał i narzekał głośno, dla repliki i potakiwania przywołując ks. Kleta. Ten zwykle po izbie chodził, bo usiedziéć mu było trudno, o czém innem myślał, a panu Janowi czasem słówko konsolacyi rzucił.
W Wyżynce prędzéj się niewiem kogo spodziewano, niż pana Marcina horodniczego.
Stary Żemczuga, który go nie lubił, bo Jana kochał bardzo, pierwszy spotkawszy w ganku i zdala powitawszy — uczynił mu uwagę, że panu Janowi — nie bardzo zdrowemu, oznajmić trzeba o przyjeździe... bo tak wypada.
Wstrzymał się więc Marcin w ganku, a Żemczuga poszedł anonsując przybycie brata. Na tę wiadomość zerwał się Jan jak oparzony i zrazu zamilkł namarszczony. Nieprzyjąć nie było można, więc ks. Kleta uprosiwszy aby go nieodstępował, Jan prosić kazał.
Marcin filut i zręczny wszedł wesoło, jakby nigdy się z sobą nie pstrykali a żyli w najlepszéj komitywie, i zawołał od progu iż usłyszawszy jakoby pan brat nie zdrów był, miał sobie za obowiązek go nawiedzić.
Ręce tedy sobie podali i tamże w kancelaryi, gdzie zastał go Marcin usiedli... ksiądz Klet pod piecem sobie obrał stanowisko obserwacyjne.
— Jeżeli się niezdrów czujesz — rzekł gość — czém prędzéj to lepiéj Szretera wezwać potrzeba.
Żółć się zebrać musiała, da na przepędzenie jéj, i będziesz zdrów jak ryba.