uważa się za żaden... tak dalece, że wrazie gdyby się utrzymał, możeby go powtórzyć było potrzeba. Rodzina można, mająca w tém interes, aby go rozerwać, znajdzie łatwo środki. To nie żarty.
Łzy strumieniem lały się z oczu pułkownikowéj, a że panna Tekla u drzwi na podsłuchach stojąca domyśliła się z urywanych słów, dochodzących ją, przedmiotu narady — weszła do pokoju niespokojna.
Ujrzawszy ją podkomorzy, podszedł się przywitać.
— Sekretu w tém dla panny pułkownikównéj niema — odezwał się — mówimy o projektowanym ślubie, przeciw któremu ja się oświadczyć muszę, jako przyjaciel waszego domu!
Zarumieniona panna obróciła się do matki.
— A co? widzi mama? — szepnęła cicho. — Ale zkądżeś się pan o tém dowiedział — rzecz była w największéj tajemnicy trzymana?
Podkomorzy ruszył ramionami.
— Bębnią o tém już i w Nowogródku — rzekł.
Pułkownikowa wstała podrażniona mocno.
— Wszystko to — rzekła — nieprzyjaciele nasi, aby Tekluni szczęścia nie dopuścić, wszystko to intrygi... niegodziwość, kalumnie, i podkomorzego przeciągnęli.
Stary palnął się w piersi kułakiem.
— Pułkownikowo — zawołał — ja pierwszy do ślubu świadkiem staję, z kobierca odprowadzę... Służę... ale do ślubu jaki córce pułkownika należy, a nie do kryjomego jakiegoś.
Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/163
Ta strona została skorygowana.