Najmniéj dawał się słyszéć starosta. — Spór zdawał się wielce zajadły i trwał tak długo, że pułkownikówna wreszcie wyszła także, a zastąpiła ją Agatka, która pod drzwi się na palcach przysunęła, uszko do nich przyłożyła i furknęła po chwili.
Borkowska w swoim pokoju, różaniec w ręku przesuwając, płakała. Zachwianą została, przestraszoną a gotowa się była modlić, aby małżeństwo upragnione w jakikolwiek sposób przyszło do skutku.
Chciała koniecznie dla córki pięknego imienia, marzyła o niem zawsze, a tu ostatnia nadzieja zachwianą została.
Konferencya w zamkniętym pokoju przeciągnęła się, ale głosy złagodniały. Podkomorzy wreszcie pot ocierając z czoła wyszedł do sali, w któréj nie było nikogo. Na czatach stojąca pisarzowa razem z nim przeciwnemi drzwiami się ukazała.
— Moja mościa dobrodziejko — sapiąc jeszcze po utrudzającéj rozmowie, rzekł Podkomorzy. — Spełniłem co mi mój obowiązek względem pamięci pułkownika nakazywał... radbym z gospodynią się pożegnać.
— Jakto? bez obiadu? — spytała pisarzowa.
— Ot, powiem asindzce... apetytu nie mam — pojadę.
Pobiegła więc pisarzowa po gospodynią, która weszła drżąca.
Podkomorzy już wcale sprawy nie zagaił, poważny i smutny pocałował ją w rękę i wysunął się prędko.
Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/166
Ta strona została skorygowana.