Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/36

Ta strona została skorygowana.

dziło nie wchodziło w regestr, Osmólski czynnie spełniał obowiązki podczaszego.
Drugie zdrowie, gdyby z hierarchicznego porządku niewiem komu należało, adoratorowie pułkownikównéj niedopuściliby żadnego toastu przed kielichem — wiwat bogini nasza!
Wzniósł go w ten sposób Sołłohub puharem ogromnym, moździerze deinceps huknęły, a goście wrzasnęli takim głosem toast, że Zagaja strzały zagłuszyli...
Zdrowie to pito z prawdziwym szałem, a pułkownikówna, aż się zarumieniła i oczy spuściła. Stołu o mało nie obalili niektórzy, ręce wyciągając i kładąc się na nim, aby być choć spostrzeżonemi.
Kilku potłukło kielichy w ferworze, utrzymując że te z których pito za bóstwa zdrowie, już innemi profanowanemi być nie powinny...
Nie rychło się uciszyło, a tym czasem Osmólski do dalszego ciągu i butelki i nowe kielichy i motywa przygotowywał.
Sykał i mrugał, niemogąc wymódz tego na gościach, aby toastu bogini nie powtarzali luźnie i proprio motu z różnymi dodatkami najprzesadniéjszych kadzideł.
Ku końcowi stołu siedzieli nieopodal od siebie, młodzi ichmość, którzy się jedli oczyma. Był tam niejaki Filipowicz, człowiek majętny i młody, a z twarzy niczego, dwóch Iwanowskich, z których młodszy był Horodniczym Mińskim, i nieja-