Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/41

Ta strona została skorygowana.

— Eh, eh! — zawołał Leńkiewicz — pan Horodniczy przecie z Panem Bogiem o tem nierozmawiałeś kto pannie naznaczony.
Wszyscy chórem z onego ospowatego i kosookiego Leńkiewicza śmiać się zaczęli. Widząc, że ma ich siła przeciw sobie, mozyrzanin głowę pochylił i ze złością jeść zaczął.
Po chwili dopiero, jakby go co żgnęło, podniósł oczy, nóż i widelec rzucił, na ręku się sparł i jakby wyzywając antagonistów, począł...
— Śmiejcie się ichmość! proszę! nie odmawiajcie sobie téj satysfakcyi, ja sobie drwię z waszego śmiechu. Wolno mi się tak kochać w pannie Tekli jako i wam... a co z tego wyniknie zobaczymy. Nie jedna taka bogini wyszła w końcu za takiego jako ja, choć jéj papinki i galanty na klęczkach służyli! Na dwoje pisano!
Leńkiewicz mówił to seryo, z takiem jakiemś przekonaniem głębokiem, że mu głos drżał, a oczy kose piorunami strzelały. Wydawał się tém śmieszniejszym — i znowu buchnięto dokoła, parskano i potrącano biedaka. — Ale on na to niezważał.
— To prosto fiksacya — odezwał się cicho Horodniczy — na taki szał nie ma co odpowiadać, ani się śmiać godzi — litować chyba. No — jeden niech by sobie był podobny do Leńkiewicza... albo drudzy lepsi?...
Pochylony szeptał to Burdziłłowi, który jadł