kamieniem. Jeden Osmólski, który od początku nie siedział miał przywiléj obchodzenia biesiadników, pilnując aby wino w kieliszkach nie zalegało...
I chociaż dnie majowe po czerwcowych do najdłuższych należą, ucztowanie się tak przeciągnęło nad miarę, że słońce zachodziło gdy nareszcie ławy runęły i wszyscy się ruszyli... nie bardzo na zaklęsłych nogach, które wino już opanowało, mogąc się dobrze utrzymać.
Poformowały się więc przy wstawaniu przyjaźnie wielkie i brano się pod ręce, wrzekomo z afektu a w istocie dla wzajemnéj od guzów assekuracyi.
Osmólski wymyślił, niewiadomo na jakiéj tradycyi fundamencie, ażeby wszyscy szli do sali z kielichami. Stało się jako chciał, na czém jednak kontusze i suknie pań szwankowały, bo mało kto nie rozlewał, choć nadpitego kielicha.
Wszyscy byli pod hełmami, nawet ci co oszukiwali baczne oko podczaszego, musieli coś wypić, nieobliczyli się, zagadali, ferwor ich objął i w końcu oszołomieli.
Więc w ostatnich parach nie tylko hukano, ale i podśpiewywano. Starzy, jakby mieli do tańca ochotę, choć nogi się im plątały, podtuptywali i hołupca wybijali. Humor był wielki.
Pannę Sapieha poprowadził do sali, jakby ją już w rekwizycyę wziął dla siebie jednego, nieodstępując na chwilę. Lecz zaraz u drzwi wśliznął
Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/47
Ta strona została skorygowana.